Mój artykuł dla Prestiż magazyn szczeciński 180 (marzec 2024)
Teneryfa znajdująca się w czułych objęciach Oceanu Atlantyckiego to największa i najbardziej różnorodna wyspa w archipelagu Wysp Kanaryjskich, położonego u wybrzeży północno-zachodniej Afryki. Pierwotnie zamieszkiwana przez berberyjski lud Igwanciyen jako ostatnia ze wszystkich została zdobyta przez hiszpańskich najeźdźców, przemieniając się z upływem wieków w turystyczny raj dla osób kochających słońce, turkusową wodę i palmy. W 1495 roku brutalni kolonizatorzy doprowadzili do upadku rdzennej ludności oraz całkowitego zaniku ich kultury, zapisując historię Teneryfy według własnych zasad, jednak skryte w cieniu górskich szczytów maleńkie wioski, poszarpane klify wznoszące się do nieba oraz tajemniczy, otoczony gęstymi chmurami las międzyzwrotnikowy mają do przekazania własną opowieść, która czeka na śmiałków gotowych, by odkryć sekrety tej niezwykłej wyspy. Teneryfa, uważana przez wielu za pozostałość legendarnej Atlantydy, z każdym chętnie dzieli się swoimi skarbami, jednak tym, którzy zapragną jej uważnie wysłuchać, przy pomocy wiatru opowiada pięknie o tym, co tak naprawdę skrywa przed światem.

Swoją opowieść rozpoczynam na północnym krańcu wyspy, tam, gdzie lśniące od wody klify ostro przecinają wybrzeże, skrywając się o poranku za obłokiem orzeźwiającej bryzy. Czarne, porowate skały będące fundamentem zarówno Teneryfy, jak i pozostałych, skąpanych w słońcu wysp archipelagu są efektem erupcji podwodnych wulkanów sprzed kilku milionów lat i wspaniale kontrastują z turkusowymi falami o dzikich, białych grzbietach, które rozbijają się o ich ostre krawędzie, strącając ze wszystkich zakamarków kraby zupełnie obojętne na nieposkromioną siłę oceanu. Właśnie tutaj, przy jednostajnych dźwiękach fal kończących na twardych skałach swoją podróż przez Atlantyk co kilka chwil spoglądam w kierunku wulkanu Teide o charakterystycznym wierzchołku, który góruje nad całą wyspą i w precyzyjny sposób kontroluje nie tylko lokalny klimat, ale także poziom stresu u wszystkich mieszkańców Teneryfy.
W 1909 roku po krótkiej serii trzęsień Teide wyrzucił z siebie duże ilości materiału piroklastycznego oraz rozgrzanej do czerwoności lawy, co szczęśliwym zrządzeniem losu nie spowodowało na wyspie większych szkód, po czym udał się na zasłużony odpoczynek, który pewnego dnia zakończy się prawdopodobnie w najmniej oczekiwanym momencie. Rdzenni mieszkańcy wyspy nazwani przez Hiszpanów Guanczami postrzegali Teide jako największą górę świata i byli przekonani, że wulkan jest zamieszkiwany przez bóstwo zła imieniem Guayota, a rozpalone wnętrze krateru stanowi wrota do samych piekieł. Stratowulkan o wysokości 3718 m n.p.m. skrywa jednak tajemnicę, o której pierwsi mieszkańcy nie mieli pojęcia. Podstawa Teide sięga 7500 m w głąb oceanu, a więc znacznie bliżej mitycznego piekła niż Guanczowie sądzili, co czyni ten niepozorny hiszpański wulkan jednym z najwyższych na Ziemi. Rozległe pola czarno-brunatnej lawy otaczające Teide tworzą niezwykle surowy krajobraz, jednak aż do wysokości 2000 m n.p.m. tę nieprzyjazną scenerię porastają cudownie pachnące lasy składające się wyłącznie z sosen oraz cedrów kanaryjskich, które z każdą aktywnością wulkanu przystosowywały się do trudnych warunków życia, wykształcając korę i pędy odporne na ciepło i ogień. Kiedy zbliżam się do Teide, lawa nieco łagodnieje i przybiera cieplejsze, ziemiste barwy, a liczne szlaki oraz punkty widokowe zaplątane pomiędzy tym, co w czasie wszystkich poprzednich erupcji wydostało się z krateru wulkanu, każdego ranka wypełniają się po brzegi podróżnymi oraz ich donośnym śmiechem. Kiedy dzień zbliża się ku końcowi i większość osób opuszcza Park Narodowy Teide, by cieszyć oko zachodem słońca w niższych partiach wyspy, wybieram szlak Sanatorio rozpoczynający się tuż obok Montaña Majúa, który bez dużych przewyższeń prowadzi między fragmentami lawy o rozmaitych kształtach i kolorach. Gdy zachodzące słońce wyłania się na kilka minut zza chmur i rzuca swoje ostatnie promienie na wysokie, skalne ściany, krajobraz nabiera niezwykłej mocy, a wiatr mający na swojej drodze tak nieregularny teren wytraca z czasem swój pęd, powodując nastanie nieprawdopodobnej ciszy. Podziwiam scenerię współgrającą perfekcyjnie z ruchem słońca tak długo, aż zastaje mnie zmrok. Znaczna wysokość, stały ruch powietrza oraz brak zanieczyszczenia światłem w Parku Narodowym Teide sprzyjają obserwacji nieba, dlatego to właśnie tutaj znajduje się jedno z najważniejszych obserwatoriów astronomicznych na świecie.

Równie malownicze trasy do wędrówki odkrywam u podnóży masywnych wzniesień otaczających wioskę Masca nazywaną przez przyjezdnych „małym Machu Picchu”. Niewielkie, przytulne restauracje serwują tutaj do godziny 16:00 lokalny kanaryjski przysmak — Papas Arrugadas con Mojo, czyli pieczone ziemniaki w słonej skórce z dodatkiem sosów na bazie lokalnych ziół, które stanowią idealny posiłek przed nadchodzącą wyprawą. Szlak Carrizales prowadzi na kraniec jednej z największych atrakcji Teneryfy, jakimi są olbrzymie klify nazywane Los Gigantes znane ze swojej imponującej wysokości sięgającej ponad 500 metrów. Wędrówka nie należy do najłatwiejszych – jeden zły krok i zaledwie kilka sekund na zdecydowanie, czy lepiej skaleczyć się o ostre skały, czy wybrać jedno ze skupisk opuncji, których podstępne, ciemnoróżowe owoce posiadają wokół swoich kolców kilkanaście mniejszych igieł, jakie bez większego problemu wbijają się w skórę i złośliwie wyginają przy próbie ich wyjęcia. Pokonuję skalne stopnie, przedzieram się przez gromady niezbyt przyjaznych, kolczastych roślin i docieram wreszcie do punktu, który uznaję za idealne zakończenie swojej małej przygody.
Przysiadam na ziemi i wpatruję się w ogromne skały o ostrych rysach, kaktusy stojące w równych rzędach na baczność, błyszczący od słońca ocean, który zdaje się zlewać z niebem w jedność oraz wulkan Teide wznoszący się dumnie nad horyzontem. Ciszy, jaka mnie otacza, nie przerywa żaden podmuch wiatru, żaden ptak lub owad. Jestem tutaj tylko ja, podczas gdy na dwa lotniska Teneryfy przylatują w tym czasie podróżni z najdalszych zakątków świata. Wschodni kraniec wyspy jest domem dla masywu górskiego Anaga, gdzie zachował się niezwykle rzadki, pierwotny las wawrzynolistny, który porastał dawniej obficie południową część Europy oraz północnej Afryki, jednak wraz z rozwojem przemysłu i rolnictwa musiał ustąpić miejsca gruntom pod najróżniejsze uprawy. Droga prowadząca do Parque Rural de Anaga wije się po stromych zboczach, ukazując z każdym pokonywanym metrem coraz bardziej zróżnicowaną roślinność. Decyduję się na szlak El Pijaral, który nie jest zwyczajnym terenem spacerowym jak pozostałe trasy w okolicy. Prowadzi on do punktu widokowego przez najbardziej dziki i najlepiej zachowany fragment lasu, jednak żeby się tu dostać, należy zdobyć zezwolenie wydawane na 16 dni przed podróżą jedynie 45 osobom dziennie. Wejście bez dokumentów na teren szlaku skrupulatnie monitorowanego przez strażników grozi grzywną w wysokości 600 euro. El Pijaral zachwyca mnie od pierwszych chwil. Las przypomina scenerię wyjętą wprost z mrocznych baśni i legend, gdzie wykrzywione w półmroku drzewa obrośnięte niemal w całości mchem wyciągają się ku sobie, a przytłumione odgłosy zwierząt i wiatru ledwo przedzierają się przez szept, jaki wydają ocierające się o siebie paprocie. Efekty surowych wytycznych dotyczących liczby odwiedzających to miejsce osób są widoczne na każdym kroku wędrówki. Szlak jest zupełnie nietknięty ręką człowieka, co sprawia, że kontakt z tutejszą naturą jest intensywniejszy, niż gdziekolwiek indziej. Po okrążeniu wyspy moją podróż kończę tam, gdzie ją rozpoczęłam – na północy, wśród wspaniałych, czarnych klifów oraz niepokornych fal oceanu. W niewielkiej nadmorskiej miejscowości Icod de los Vinos siadam na ławce i spoglądam, jak promienie słońca przebijają się przez ciemnozielone liście ogromnych fikusów, oświetlając długie liany poruszające się beztrosko na wietrze. Obok olbrzymiego drzewa, jakiego miniaturowe wersje większość z nas ma w swoich domach, znajdują się także draceny smocze będące gatunkiem endemicznym Madery oraz Wysp Kanaryjskich, w które według lokalnych legend przemieniały się po śmierci smoki. Jedna z nich, z czułością pielęgnowana od dziesięcioleci, osiągnęła wysokość 21 metrów, stając się roślinnym symbolem Teneryfy. Dostojna dracena ze swoim wiekiem szacowanym na tysiąc lat jest uznawana za najstarsze tego typu drzewo na świecie, a jej potężna korona rozdziela się na ponad 300 mniejszych, tworząc okazały baldachim. Skrywam się w jej cieniu, zamykam oczy i nasłuchuję, co jeszcze Teneryfa chce mi opowiedzieć. Uśmiecham się, gdy wiatr ustaje i wszystkie dźwięki stają się ledwie słyszalne. To właśnie w ten sposób rozpoczyna się każda jej opowieść.

Wskazówki dotyczące podróży na Teneryfę
- Na Teneryfie, podobnie jak na pozostałych wyspach archipelagu, ceny w sklepach są niższe, niż na lądzie. Wiem, szok, dla nas to było równie duże zaskoczenie!
- Północ Teneryfy jest dzika i pusta. Malownicze drogi pną się ciągle w górę, żeby potem opadać dziko w dół, w stronę wzburzonych fal Atlantyku. Południe to płaskie, piaszczyste plaże, mnóstwo kurortów przyjaznych osobom podróżującym z dziećmi i wszystkie możliwe atrakcje. My w północy zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia, za to z południa uciekliśmy natychmiast.
- Szlak Carrizales prowadzący na klify Los Gigantes jest trudny, ale nie wymagający. Jest sporo przewyższeń i wspinaczki po skalnych stopniach, jednak najgroźniejsze są te przeklęte kaktusy! Polecam wędrówkę w drugiej części dnia – istnieje duża szansa, że nie będzie tu nikogo poza Tobą, słońce oświetlać będzie wulkan Teide w oddali, a zachód bez problemu złapiesz w drodze powrotnej.
- Zakrywaj ramiona i używaj kremu z filtrem, bo słońce na Teneryfie jest podstępne.
- Żeby zobaczyć dracenę smoczą w Icod de los Vinos, nie musisz płacić za wstęp do ogrodu. Drzewo widać wspaniale z tarasu w parku po drugiej stronie ulicy.







