EDYTA BARTKIEWICZ


Spitsbergen – w blasku księżyca

Mój artykuł dla Prestiż magazyn szczeciński 190 (styczeń 2025)

Zimą na obszarach o szerokości geograficznej powyżej 72° trwa noc polarna. Kiedy słońce przestaje pojawiać się nad horyzontem, jedynym naturalnym źródłem światła stają się księżyc oraz gwiazdy, których blask odbija się od pokrytych puszystym śniegiem lodowców. W poszukiwaniu prawdziwej zimy, której doświadczenie z uwagi na postępujące zmiany klimatu staje się powoli luksusem, wyruszyłam w podróż na Svalbard, odległy archipelag oblany wodami Oceanu Arktycznego położony 1100 km od bieguna północnego. Jego największa wyspa Spitsbergen zamieszkiwana jest przez około dwa i pół tysiąca osób, podczas gdy na topniejących pokrywach śnieżnych archipelagu oraz lodzie dryfującym po Morzu Barentsa żyje blisko trzy tysiące niedźwiedzi polarnych. Svalbard znajdujący się formalnie pod zwierzchnictwem Norwegii nie należy do żadnego z państw i bywa nazywany „Ziemią niczyją”, a zamieszkać i pracować w tym odległym zakątku globu może każdy, kto jest gotowy na długie, ciemne noce i jeszcze dłuższe, pełne światła dni. W samolocie cieszę wzrok ostatnimi promieniami słońca prześlizgującymi się po skrzydłach jeszcze nie wiedząc, że ciemność – z definicji przecież ciemna i straszna, może być jednak… jasna.

Dzień pierwszy, godzina 09:00

Jest tak ciemno, że z hotelowego okna nie widzę absolutnie nic. Odczuwalna temperatura to -23°C. Nakładam trzecią warstwę ubrań, chwytam kolce i ruszam z przewodnikiem w mrok. Każdy mieszkaniec Longyearbyen, stolicy i największego miasta archipelagu zobowiązany jest do posiadania przy sobie dwóch rzeczy, jeśli postanowi znaleźć się za słynnym, trójkątnym znakiem ukazującym niedźwiedzia polarnego, który wyznacza granicę miasteczka – pistoletu na race oraz karabinu z ostrą amunicją. Duży, biały miś przedstawiany w bajkach dla dzieci czy reklamach świątecznych produktów jest w rzeczywistości jednym z największych drapieżników na świecie atakującym nagle i bez ostrzeżenia, co czyni go niekwestionowanym królem Arktyki. Na Svalbardzie niedźwiedzia polarnego można spotkać zawsze i wszędzie, dlatego należy być wyposażonym w pistolet, aby odstraszyć zwierzę rozbłyskującą na niebie czerwoną flarą oraz karabin, by w ostateczności zastrzelić zbyt agresywnego osobnika. Jeśli niedźwiedź pojawi się w okolicy miasta, zostaje natychmiast uśpiony i przetransportowany śmigłowcem w miejsce, gdzie nie stwarza zagrożenia ani dla siebie, ani dla ludzi. 

Wiedząc, że przewodnik ma ze sobą broń, trochę spokojniejsza mijam charakterystyczny znak i rozpoczynam wspinaczkę do jednej z jaskiń lodowych, którą każdego lata powiększa woda drążąca niespiesznie tunele w masie lodowej. Latarki nie dają sobie rady w całkowitej ciemności, jaka nas otacza. W jej świetle widzę jedynie śnieg przecinający mroźne powietrze i srebrne kolce na swoich butach, które umożliwiają mi bezpieczne pokonanie pokrytego cienką warstwą lodu koryta rzeki, jaka latem płynie tutaj wartkim strumieniem, nieodwracalnie odbierając wodę topniejącemu lodowcowi Larsbreen. Gdy kończy się lód, co kilkanaście kroków zapadam się w śniegu po kolana. Wiem, że się wspinam, ale nie mam pojęcia, dokąd idę. Przemieszczam się średnio dynamicznym tempem między górami, nie widząc ich wierzchołków ani gwiazd, jakie mienią się ponad gęstą warstwą chmur. Im wyżej wchodzę, tym jest ciemniej, ciszej i zimniej. Po dwóch godzinach wędrówki i pokonaniu blisko 400 metrów przewyższenia na zmarzniętą głowę nakładam kask, kije do wspinaczki porzucam tam, gdzie stoję i kieruję się do miejsca, które wygląda jak wielka, czarna otchłań ozdobiona dookoła kilkumetrową warstwą śniegu. Jaskinia pełna misternych wzorów utkanych z pęcherzyków powietrza zamkniętych w lodzie miliony lat temu oraz drobnych, ośnieżonych igiełek przypominających wyglądem kryształy górskie, które pokrywają sufit jaskini mieniąc się w blasku latarki jak wielkie diamenty, robią na mnie ogromne wrażenie. Przeciskam się między skałami uwięzionymi pod dziesiątkami metrów lodu i brudzę ubrania suchą ziemią, jaka wydostaje się ze znikającego powoli lodowca. Mam poczucie, że czas tu kompletnie nie istnieje i jak się okazuje – nie tylko ja tak uważam. W trakcie nocy polarnej mieszkańcy Svalbardu zwalniają tempo życia i dużo wypoczywają, spędzając czas z bliskimi oraz przyjaciółmi w otoczeniu przyciemnionego, nastrojowego oświetlenia. Przy panującym przez trzy miesiące mroku i minusowych temperaturach wiedza, czy jest właśnie poniedziałek, czy środa, nie ma tutaj żadnego znaczenia.

Nie wiem, jak długo jestem w jaskini. Być może jest to godzina, być może tylko pół. Wyjść jest zdecydowanie trudniej niż wejść. Czekają na mnie strome podejścia zasypane głębokim śniegiem, w którym zapadam się ponad kolana, ciasne zakręty blokujące możliwość swobodnego ruchu i dudniące odgłosy wiatru wkradające się z impetem w lodowe szczeliny. To właśnie wiatr okazuje się największym bohaterem tej wędrówki, gdyż wieje z tak dużą siłą, że w trakcie mojej nieobecności na powierzchni przegania wszystkie chmury. Świat w blasku księżyca i tysięcy gwiazd rozjaśnia się nagle tak bardzo, że widzę swoje ślady wydeptane w białym puchu. Moja sylwetka rzuca długi cień, zachwycają mnie góry o bajecznie pięknych, zawiniętych jak falbany grzbietach, nad głową jasnym światłem mruga do mnie Jowisz, a tak blisko, że aż trudno mi w to uwierzyć, pojawia się ona – Aurora Borealis. Z każdą minutą śnieg powoli zmienia swoją barwę, odbijając światło fioletowo-różowej zorzy. Ponad szczytem pobliskiej góry jej mocno widoczne flary kierują się pionowo ku górze, a ona błyszczy tuż nade mną, coraz bardziej pokrywając niebo intensywnie fioletową poświatą. Dopiero w blasku księżyca oraz świetle zorzy polarnej o tak rzadkim kolorze, który wynika z intensywnej aktywności solarnej mającej miejsce na wysokości ponad 300 km nad ziemią, dociera do mnie, jak wysoko się wspięłam. Nie jestem pewna, czy odważyłabym się tu przyjść, gdybym cokolwiek widziała.

Dzień drugi, godzina 10:00

Znowu nie widać świata. Wiatr złowrogo odbija się od drewnianych ścian budynków, tworząc co chwilę małe zamiecie śnieżne. Odczuwalna temperatura to -17 °C – cieplej niż wczoraj, a więc w sam raz, by ruszyć w arktyczną pustkę psim zaprzęgiem. Sześć zaskakująco przyjaznych i chętnie przytulających się psów będących mieszanką husky i psa grenlandzkiego szczeka radośnie, nie kryjąc ekscytacji zbliżającą się podróżą. Ponad 60 pozostałych kudłatych stworzeń również dołącza do głośnego koncertu, a ich przeciągłe wycie połączone z piskliwym ujadaniem odbija się od okolicznych gór, docierając ze zdwojoną siłą do moich uszu. Dopiero kiedy zwierzęta ruszają z impetem przed siebie, wszystkie psy milkną, a ja mogę cieszyć się odgłosem sań skrzypiących delikatnie na śniegu i obserwowaniem księżyca wyglądającego nieśmiało zza chmur. Jego blask pomaga mi wypatrzeć, czy w pobliżu nie ma żadnego niedźwiedzia. Liczę na to, że nie zostanę zjedzona przez groźnego króla Arktyki o puszystym, białym futrze, gdyż zgodnie z prawem ustanowionym przez mieszkańców miasta w 1950 roku, umieranie na Svalbardzie jest…zakazane. To właśnie w latach 50. odkryto, że pochowane w wiecznej zmarzlinie ciała górników, którzy w 1918 roku zmarli z powodu grypy hiszpanki nie rozkładają się, co tak wystraszyło miejscowych, że uznali oni chowanie zmarłych za zbyt niebezpieczne i śmiertelnie chorzy do tej pory zobowiązani są do opuszczenia wyspy, by odejść w spokoju na stałym lądzie. Podobne prawo dotyczy także porodów, a na kilka tygodni przed rozwiązaniem Panie również muszą przetransportować się na stały ląd, gdyż szpital w Longyearbyen nie jest wyposażony w odpowiedni sprzęt na wypadek komplikacji porodowych.

Dzień trzeci, godzina 14:00

Ciemność to słowo klucz. Dzisiaj niebo pokrywa gęsta warstwa chmur, jednak tam, dokąd zmierzam, zorza polarna jest widoczna, dopóki nie ustąpi mrok. Mały, zielony punkt znajdujący się u podnóża jednej z gór Spitsbergenu wskazuje położenie niezwykłego obiektu chroniącego najcenniejsze zasoby naturalne całego świata – nasiona. Globalny Bank Nasion utworzony i sfinansowany przez rząd Norwegii swoją działalność rozpoczął w 2008 roku i stanowi kopię zapasową nasion przechowywanych w bankach genów, zapewniając bezpieczeństwo światowego zaopatrzenia w żywność przed utratą najcenniejszych roślin z powodu klęsk żywiołowych czy wojny. Nikt tu na co dzień nie pracuje, a obiekt wyposażony jest w najnowocześniejsze systemy bezpieczeństwa. Szacuje się, że nawet jeśli jego infrastruktura ulegnie uszkodzeniu i temperatura wewnątrz wzrośnie z -18°C do 0°C, część z ponad miliona próbek zdeponowanych przez 123 kraje przetrwa tysiące lat. Charakterystyczne wejście do tunelu zdobi instalacja norweskiej artystki Dyveke Sanne stworzona z luster i stali nierdzewnej, która latem odbija promienie słońca, a zimą błyszczy na srebrzysto-zielono, imitując światło zorzy polarnej.

Spędzenie 3 dni w ciemności – tej całkowitej oraz takiej, w której pomimo trwającej nocy widać każdy detal otoczenia to nadzwyczajne przeżycie. Wspominam kojące, przyciemnione światło wylewające się miękko z kolorowych domków, renifery przechadzające się po ulicach miasta, zjawiskowe góry oświetlone blaskiem księżyca oraz całkowitą obojętność na upływający czas. W trakcie nocy polarnej dni zlepiają się w długą historię o ciemności, która pewnego dnia ustępuje miejsca złotym promieniom słońca. Ciekawe, jak wygląda jaskinia lodowa za dnia. Chyba muszę pojechać jeszcze raz, żeby to sprawdzić.

Wskazówki dotyczące wyjazdu na Spitsbergen

  1. Aby dostać się na Svalbard, musisz mieć paszport.
  2. Życie tutaj toczy się niezwykle spokojnym rytmem, wszyscy są bardzo uprzejmi i poza spotkaniem z niedźwiedziem polarnym, co zdarza się wyjątkowo rzadko, absolutnie nic Ci tu nie grozi.
  3. Podczas nocy polarnej przemieszczaj się po ulicach miasta w kamizelce odblaskowej.
  4. Gotowane mięso renifera ma bardzo intensywny zapach i ciągnie się przy gryzieniu. Pomimo średnio zachęcającego opisu – warto go spróbować.
  5. Ku mojemu zaskoczeniu wejście na szczyt lodowca w śniegu i całkowitych ciemnościach nie było aż tak trudne, jak zakładałam. Skoro ja dałam radę, a jestem wyjątkowo powolna we wchodzeniu pod górę, Ty też sobie poradzisz.
  6. Podróż psim zaprzęgiem w arktyczną pustkę to niezwykłe doświadczenie, ale jeśli jesteś osobą wrażliwą na głośne, piskliwe dźwięki, zniesienie ciągłego ujadania ponad 50 psów przed rozpoczęciem wyprawy może być dla Ciebie bardzo trudne. Weź ze sobą zatyczki lub watę, żeby choć odrobinę zmniejszyć dyskomfort.
  7. Svalbard nie jest idealnym miejscem na oglądanie zorzy polarnej. Owszem, królowa Arktyki tu bywa, jednak nie jest tak silna, jak na północy Szwecji czy Islandii.

error: Content is protected !!