EDYTA BARTKIEWICZ


Barbados – W raju

Mój artykuł dla Prestiż magazyn szczeciński 176, Listopad (2023)

Daleko stąd, obok pokrytych bujną zielenią wysp archipelagu Małych Antyli zwieńczonych wysokimi wzgórzami i wulkanicznymi stożkami, znajduje się zachwycające, choć zupełnie płaskie, miejsce jak z najpiękniejszych snów. To tutaj tańczące na wietrze palmy składają ukłony turkusowym falom Atlantyku, najlepsze konie ścigają się w cieniu kolorowych flag, słońce uparcie odgania chmury, by przez większość roku znajdować się samotnie na niebie, a doskonały rum leje się strumieniami w każdym barze i restauracji, stanowiąc jeden z symboli narodowych kraju. W skład tej wyjątkowej mieszanki wchodzą także wspaniałe plaże o śnieżnobiałym piasku, tajemnicze ogrody pełne egzotycznych roślin z odległych zakątków świata oraz drobne, białe kwiaty nazywane plumeria lub frangipani, które rozrzucone po całej wyspie, pachną słodkim zapachem jaśminu połączonym z orzeźwiającymi cytrusami, a ich przyjemna woń niesie się przed siebie, dopóki nie napotka na drodze morskiej bryzy. Czy to raj? Nie, to po prostu Barbados.

Barbados to najbardziej wysunięta na wschód karaibska wyspa zbudowana w całości z rafy koralowej, której wraz z nieśmiałymi żółwiami i kolorowymi rybami strzegą zatopione lata temu wraki statków. Chcąc poznać bliżej jeden z nich, na dno Oceanu Atlantyckiego wybrałam się w dość nieoczywisty sposób – na pokładzie łodzi podwodnej. W odległości pół kilometra od wybrzeży Barbadosu, na głębokości 30 metrów spoczywa grecki statek SS Stavronikita, który płynąc tu z Irlandii w 1976 roku stanął w płomieniach. Wyrządzone przez pożar szkody całkowicie odebrały mu możliwość dalszego funkcjonowania, lecz po dwóch latach bezczynnego stania w porcie rząd Barbadosu za kwotę 30 tysięcy dolarów odkupił statek i celowo zatopił go w pobliżu wyspy, zamieniając bezużyteczną jednostkę we wspaniałą podstawę sztucznie stworzonej rafy koralowej. Pierwsze chwile spędzone w ogromnej, srebrnej puszce, która miała mnie zabrać na dno oceanu były pełne zwątpienia i chęci odwrotu. Sytuacja uległa natychmiastowej zmianie, kiedy zobaczyłam wzburzone fale o dzikich, białych grzbietach z zupełnie nowej, nieznanej mi dotąd perspektywy, a towarzyszami mojej podróży została gromada mieniących się w promieniach słońca srebrzystożółtych karanksów atlantyckich.

Po zaledwie kilku minutach bezwładnego opadania w toń Atlantyku w najmniej oczywistym środku transportu na świecie, moim oczom ukazał się SS Stavronikita, który każdego dnia powoli przemienia się ze zwykłego wraku w baśniową konstrukcję porośniętą w całości rozmaitymi gatunkami koralowców. Ujrzenie statku leżącego samotnie na dnie oceanu jest doświadczeniem tak niezwykłym, że czasami zastanawiam się, czy nie był to tylko sen. Pozostałe wraki statków, także celowo umieszczone obok siebie, spoczywają na dnie płytkiej zatoki Carlisle, gdzie stanowią olbrzymią atrakcję zarówno dla mieszkańców kraju, jak i wszystkich przyjezdnych. Na głębokości 13 metrów znajduje się niewielki holownik przemieniony z czasem w imprezową łódź o nazwie Bajan Queen, jednak dostanie się do niego stanowi nie lada wyzwanie, gdyż silny prąd spycha mnie nieustannie w głąb oceanu. Próbuję wypatrzeć choć mały fragment, który pozwoli mi zlokalizować zatopiony wrak, jednak dno zatoki przypomina tego dnia przerażającą otchłań. Wynurzam się na kilka sekund, żeby zaczerpnąć powietrza, a gdy ponownie zamykam oczy, by otworzyć je w podwodnym świecie, nagle pojawia się on. Z każdym ruchem płetw statek staje się coraz bardziej wyraźny i pełen niezwykłych detali, porastająca go rafa błyszczy fioletem, czerwienią i odcieniami pomarańczowego, a kolorowe ryby co chwilę znikają we wnętrzach wraku, aby po kilku sekundach pojawić się na nowo w zupełnie innym miejscu. W pływaniu towarzyszą mi krytycznie zagrożone wyginięciem żółwie szylkretowe, które dzięki ogromnemu szacunkowi, jakim darzą morskie życie mieszkańcy Barbadosu, są całkowicie bezpieczne w pobliżu wyspy.

Plaże Barbadosu są dostępne dla wszystkich, nawet dla kopytnych sportowców, którzy każdego ranka spędzają swój czas na beztroskiej kąpieli tuż obok hotelu Radisson, a ich obecność sprawia, że hasło konik morski nabiera na tej karaibskiej wyspie zupełnie nowego znaczenia. Na torze Garrison Savannah, wśród palm i kolorowych flag reprezentujących kraje członkowskie karaibskiej wspólnoty CARICOM konie pełnej krwi angielskiej ścigają się już od początku XIX wieku, natomiast od 1905 roku pod opieką Barbados Turf Club biorą udział w blisko 185 gonitwach rocznie. Kiedy pojawiam się na torze, szybko dołączam do zebranych na widowni gości, którzy z zachwytem spoglądają na czworonożnych atletów o sierści lśniącej w promieniach słońca niczym diamenty. Przy akompaniamencie okrzyków radości przeplatanych z ciężkimi westchnieniami świadczącymi o zainwestowaniu pieniędzy w złego konia staję w długiej kolejce do kasy, by samej spróbować szczęścia i dać się ponieść wyścigom. Przy znikomej wiedzy dotyczącej koni i dżokejów biorących udział w gonitwie obstawienie zakładu jest dość trudne: czy powinnam wybrać po prostu najładniejszego konia, czy jeźdźca w koszuli w gwiazdki? Może to jednak ten ze wzorem w kropki będzie jechał szybciej, choć koń ubrany w różowe ochraniacze również może okazać się zwycięzcą.

Z natłoku niecodziennych myśli wyrywa mnie nieznajomy mężczyzna, który rzuca hasło „obstaw jedynkę” i znika tak szybko, jak się pojawił. Uznając to za dar od losu, obstawiam konia numer jeden, który faktycznie dobiega do mety jako pierwszy. Chcąc popłynąć na fali czystego przypadku ponownie pojawiam się w kolejce, a mój nieznajomy także i tym razem podpowiada dobrze – koń numer pięć wygrywa. Gdy przychodzi czas na ostatnią gonitwę tego dnia, bez żadnego powodu i żadnej specjalnej logiki obstawiam podwójny zakład na konia numer 4. Kiedy dobiega do mety jako pierwszy, pędzę do kasy po nagrodę. Wygrywam tyle, że zwracają mi się przekąski oraz bilety wstępu i jeszcze mi zostaje reszta – całe 10 centów. Tor wyścigów konnych Garrison Savannah znajduje się na przedmieściach Bridgetown, stolicy Barbadosu i jest sercem historycznej dzielnicy „The Garrison”. To właśnie tutaj w 1966 roku brytyjska flaga ustąpiła miejsca barbadoskiej, co zapoczątkowało pełną niepodległość kraju od Wielkiej Brytanii. Każdy mieszkaniec Barbadosu jest obwieszony złotem, czy prawdziwym to kwestia dyskusyjna, uśmiechnięty, pewny siebie i wolny od krzywdzących stereotypów dotyczących ciała. Tutaj nie ma czegoś takiego jak za duże biodra, za chude ręce, zbyt niski wzrost czy brak wcięcia w talii. Wszyscy czują się ze sobą dobrze i są dumni ze swojego wyglądu oraz pochodzenia, a ich pozytywne nastawienie do świata wprowadza w dobry nastrój każdego przybysza. Choć ten pełen uśmiechu i swobody kraj może się poszczycić najstarszym rumem na świecie produkowanym od 1703 roku w destylarni na niewielkim wzgórzu otoczonym polami trzciny cukrowej, to nie złocisty trunek o charakterystycznej nazwie Mount Gay jest największą dumą mieszkańców Barbadosu. Niekwestionowaną królową wszystkich tutejszych serc jest pochodząca z tej maleńkiej wyspy Rihanna, której twórczość uhonorowano nie tylko licznymi orderami, ale także zmianą nazwy ulicy zamieszkiwanej przez nią w dzieciństwie z Westbury New Road na Rihanna Drive. Tuż obok lotniska, na które w mniej niż 4 godziny docierał kiedyś z Londynu sam Concorde, w gęstych zaroślach znajdują się dwa tajemnicze działa. Jedno z nich swoją wielkością całkowicie przekracza moją wyobraźnię, gdyż gigantyczna lufa wyłaniająca się spośród drzew ma 36 metrów długości, a jej waga wynosi aż 200 ton. Ta nadzwyczajna konstrukcja stanowiła część programu HARP – High Altitude Research Project prowadzonego w latach 60. XX wieku przez Departamenty Obrony USA i Kanady, które postanowiły wystrzeliwać w kosmos pociski oraz satelity za pomocą ogromnych dział umiejscowionych właśnie na Barbadosie. W kwietniu 1963 roku pocisk wystrzelony z największego z nich osiągnął wysokość 92 km, a huk spowodowany tym wydarzeniem powybijał okna w większości domów na wyspie i dosłownie zatrząsł krajem.

Ostatniego dnia podróży mój telefon zaczyna wariować od nadmiaru powiadomień. Z powodu cyklonu wszystkie loty zostają odwołane, a ja nie mam wyjścia – muszę spędzić jeszcze jeden dzień na rajskiej, karaibskiej wyspie. Chłonąc delikatny zapach frangipani liczę uśmiechy mieszkańców, którymi obdarowują mnie na każdym kroku, zanurzam się w krystalicznie czystej wodzie w poszukiwaniu żółwi i kolejnych wraków oraz spędzam leniwe popołudnie w cieniu palm, myśląc sobie, że nie ma na świecie lepszego miejsca, w którym chciałabym utknąć.

Wskazówki dotyczące wyjazdu na Barbados

  1. Barbados jest miłym i bezpiecznym krajem, w którym możesz czuć się swobodnie, jednak oszczędź sobie wędrówek po zmroku. Drogi są kręte, pasy ruchu wąskie i nie posiadają pobocza.
  2. Przygotuj się na prawdziwe wyspiarskie ceny. Na Barbadosie jest bardzo drogo.
  3. Spędź pod wodą tyle czasu, ile tylko się da. Pływanie z żółwiami będzie jednym z Twoich najwspanialszych wspomnień, zaufaj mi.
  4. W trakcie snorkelingu w okolicy zatopionych wraków w zatoce Carlisle uważaj na silne prądy. Mogą Cię znieść w kilka sekund tam, gdzie niekoniecznie będziesz chcieć się znaleźć. Samo podpływanie do wraku także jest niezwykłym doświadczeniem, bo podwodna konstrukcja wyłania się z zaciemnionego dna nagle i bez ostrzeżenia.
  5. W destylarnii Mount Gay czeka Cię degustacja, dlatego rezerwując wizytę, zamów opcję z transportem.

error: Content is protected !!