EDYTA BARTKIEWICZ


Borneo – Zielony klejnot

Mój artykuł dla Prestiż magazyn szczeciński 174 (wrzesień 2023)

Czas wytyczony przez odgłosy owadów biegnie innym, dużo wolniejszym rytmem, niż ten mierzony co do sekundy przez precyzyjne zegary. Staram się mu poddać, obserwując jedynie zmieniający się dookoła mnie świat. Spoglądam na liście, które w ciągu dnia przybierają najróżniejsze odcienie zieleni, na zwierzęta kryjące się w mroku gęstej dżungli, kiedy słońce znajduje się w najwyższym punkcie na niebie oraz na kręte, brunatno-brązowe rzeki, które znacząco przybierają na sile, gdy dzień zbliża się ku końcowi. Otoczona przyrodą tak dziką, że w jej obecności wszystkie problemy tracą nagle sens, uśmiecham się do siebie, pragnąc zatrzymać to uczucie na dłużej. I mówię na głos, bo wciąż nie wierzę: jestem tutaj, na Borneo.

Trzecia pod względem wielkości wyspa świata przywitała mnie turbulencjami, które wycisnęły mi z oczu łzy. Kiedy wiatr tańczący swobodnie nad dżunglą napotyka na swojej drodze górę Kinabalu, najwyższy szczyt Malezji o wysokości 4101 m n.p.m., przedziera się rozzłoszczony przez jej postrzępiony czubek, przestawiając w powietrzu samoloty jak małe zabawki. Kinabalu, często schowana za zasłoną gęstych chmur, wznosi się dumnie nad malezyjskim stanem Sabah, a jej zbocza do wysokości około 1500 metrów, podobnie jak 57% powierzchni Borneo, pokrywa wyjątkowy, nizinny las deszczowy będący jednym z najstarszych ekoregionów na świecie. Jego wiek szacowany jest na 130 milionów lat, więc pamięta on czasy, kiedy Polska znajdowała się pod powierzchnią wody, nie istniało jeszcze jezioro Bajkał, Australia stykała się z Antarktydą, natomiast po ziemi przechadzały się dinozaury. Pośród pełnej życia dżungli starszej niż Amazonia żwawym tempem płynie rzeka Kinabatangan. Zamieszkanie nad jej brzegiem w niewielkiej drewnianej chacie sprawiło, że moja strefa komfortu rozszerzyła się o małpy szarpiące nocą za klamkę od drzwi, szybko pełzające pareczniki lubiące wspinać się na stopy, mikroskopijne komary tnące skórę jak żyletka oraz patyczaki podglądające mnie w trakcie kąpieli. Kiedy zapoznałam się ze wszystkimi istotami przebywającymi na mojej głowie, kurtce i nogawkach, nadszedł czas na spotkanie z pozostałymi mieszkańcami rzeki. 

W promieniach zachodzącego słońca przebijającego się przez ścianę drzew, jako pierwszy moim oczom ukazał się krokodyl. Doskonale wtapiał się w błotnisty brzeg, zerkając co chwilę na małpy, które jadły niezdarnie owoce i rozrzucały ich pestki dookoła siebie. Pośród nich siedział on, król borneańskiej dżungli oraz bohater niezliczonych opowieści o naszych rodakach – nosacz sundajski. Ten zagrożony wyginięciem gatunek spotykany wyłącznie na Borneo wyróżnia się dużym, wydatnym nosem, a jego widok powoduje natychmiastowy uśmiech u wszystkich obserwujących go osób. Poranny rejs łodzią po rzece Kinabatangan to magia w najczystszej postaci. Podziwiam kłębiaste chmury, które otulają pobliskie wzgórza, umożliwiając wschodzącemu słońcu spoglądanie na siebie w tafli wody. Rozbudzone coraz większą ilością światła makaki zaczynają się powoli przemieszczać, leniwie poszukując śniadania, natomiast dzioborożce co kilka minut przecinają powietrze swoim charakterystycznym, posuwistym lotem, zajadając się po obydwu stronach rzeki ulubionymi owocami i insektami. Okoliczni mieszkańcy traktują przeloty tych ptaków nad domostwami jako dobry omen, a ponieważ dzioborożce łączą się w pary na całe życie, wierzą także, że kiedy jeden z partnerów umiera, drugi wznosi się wysoko ponad chmury i przestaje poruszać skrzydłami, opadając bezwładnie na ziemię. Wysoka wilgotność powietrza oraz dogodne warunki klimatyczne sprawiają, że tutejsze drzewa niemal nieustannie wydają na świat soczyste owoce, które stanowią ważny składnik diety jednego z najbardziej niezwykłych zwierząt zamieszkujących lasy deszczowe Borneo. Orangutan czyli człowiek z lasu, swoją nazwę zawdzięcza połączeniu malajskich słów orang – człowiek i hutan – las.

Krytycznie zagrożony wyginięciem orangutan borneański jest ofiarą kłusownictwa oraz postępującej deforestacji, dlatego już w 1964 roku w stanie Sabah powstał Sepilok Orangutan Rehabilitation Centre – pierwsze na świecie miejsce zajmujące się osieroconymi i pozbawionymi domu orangutanami. Wypatruję ze zniecierpliwieniem dużego, płochliwego i niezwykle inteligentnego stworzenia o rdzawo-pomarańczowym futrze. Wraz z pierwszymi promieniami słońca zza ciemnozielonych liści wyłania się skurczona postać, która z zaskakującą lekkością przemieszcza się po zwieszonych z drzew linach. Każdego ranka wokół niewielkiej drewnianej platformy zbiera się tłum ludzi, by choć przez chwilę zobaczyć tak trudnego do odnalezienia w dżungli orangutana. Zazwyczaj pojawia się tutaj kilku mieszkańców centrum rehabilitacyjnego, jednak tego dnia na spotkanie przychodzi tylko jeden. Kiedy przez tłum gapiów przetacza się odgłos niezadowolenia, w futrze zwierzęcia dostrzegam malutką rękę. Gdy inni także zdają sobie sprawę, że zamiast grupy rozrabiających samców pojawiła się przed nami młoda mama ze swoim potomstwem, niskie pomruki natychmiast przemieniają się w zachwyt. W śniadaniu towarzyszy samicy opiekun oraz gromada makaków, które ze wszystkich sił starają się ukraść jej kawałek kokosa lub owocu drzewa chlebowego. Po skończonym posiłku mama sprawnym ruchem chwyta się liny i znika za drzewami, zostawiając mnie ze smutną refleksją, że pomimo zamieszkiwania jednej z największych wysp świata, zwierzęta te każdego dnia mają coraz mniej przestrzeni do życia.

Wraz z wypiciem kilku pożegnalnych kokosów nadeszła chwila na opuszczenie Malezji. Z kraju wydostałam się promem, by drogą morską dotrzeć do jednego z najrzadziej odwiedzanych państw na świecie – Brunei Darussalam. Życie tutaj płynie pod znakiem ropy naftowej, szariatu oraz ogromnych bogactw Sułtana Hassanala Bolkiaha, który po śmierci królowej Elżbiety II stał się najdłużej panującym monarchą na świecie. Jego imponująca kolekcja samochodów licząca blisko 7 tysięcy egzemplarzy jest wyceniana na 5 miliardów dolarów i stanowi drugi najpopularniejszy temat tutejszych rozmów, zaraz po jego gigantycznym majątku opiewającym na kwotę ponad 20 miliardów dolarów, co czyni go jednym z najbogatszych ludzi na Ziemi. Mieszkańcy Brunei nie płacą żadnych podatków, mogą korzystać z darmowej opieki zdrowotnej na bardzo wysokim poziomie, większość z nich płynnie posługuje się językiem angielskim, a kraj jest uważany za bardzo bezpieczny, co wynika z silnie zakorzenionego tu islamu i jego rygorystycznych zasad. Stolicę kraju Bandar Seri Begawan łączy ze wschodnią częścią Brunei, eksklawą Temburong najdłuższy w Azji Południowo-wschodniej most o długości 30 km, który rozpościera się nad wodami zatoki Brunejskiej. Chociaż idealnie gładka droga prowadzi do granicy z Malezją, ja skręcam na południe, tam gdzie asfalt kończy się nagle przed lśniącą rzeką. Znowu spędzam noc w chacie, jednak tutaj towarzyszą mi jedynie kolorowe jaszczurki oraz mnóstwo ogromnych mrówek. Kolejnego dnia wstaję, zanim słońce rozpocznie swój dzień i wraz z lokalnym przewodnikiem przedzieram się przez mrok oraz meandrującą rzekę w długiej, wąskiej łodzi zwanej temuai, by znaleźć się tam, gdzie nie dotarłam nawet w snach – do parku narodowego Ulu Temburong. Kiedy moja łódź przybija do brzegu, ruszam przed siebie po 790 drewnianych schodach na spotkanie z przedziwną, metalową konstrukcją. W latach 90. naukowcy prowadzący badania nad lasami deszczowymi stworzyli tutaj wysokie na 50 metrów wieże połączone między sobą wiszącymi mostami, które wznoszą się ponad czubki otaczających je drzew.

Z każdym pokonanym metrem pionowe drabinki chyboczą się coraz bardziej, stopniowo podważając konieczność pojawienia się na samej górze. Długie spodnie i bluza nie pomagają mi w prawidłowej regulacji temperatury, jednak skutecznie chronią przed kontaktem z dwoma gatunkami pijawek – przedstawiciele jednego spadają z liści, dotkliwie kąsając górne części ciała, natomiast te drugie wspinają się po butach, przegryzając się przez warstwy materiału i wkręcając w skórę nóg. Po kilkunastu minutach walki z własnym instynktem samozachowawczym docieram do ostatniej drabiny. Stoję jedynie na metalowej wieży, ale czuję się tak, jakbym była na szczycie świata. Z każdej strony otacza mnie jeden z najstarszych lasów deszczowych na Ziemi, a ja mogę bez żadnych przeszkód obserwować, jak gęste chmury powoli się rozmywają, odkrywając przed wschodzącym słońcem tysiące kolejnych drzew. Jestem tutaj na kilka minut przed zakończeniem całonocnego koncertu cykad. Na moment zapada cisza, lecz po chwili wraz z kolejnymi owadami odzywają się małpy i ptaki, a ich odgłos niesie się daleko, budząc do życia resztę dżungli oraz zwiastując oficjalne rozpoczęcie dnia.

Czas w tym niezwykłym miejscu nazywanym Zielonym Klejnotem Brunei, choć wytyczony przez owady, a nie mój zegarek, musiał dobiec końca. Czuję jednak, że nie jest to nasze jedyne spotkanie, nawet po usłyszeniu, że cała konstrukcja sprawdzana jest pod kątem ewentualnych uszkodzeń tylko kilka razy w roku, a przy silnym wietrze buja się jak huśtawka. Borneo i jego lasy deszczowe to jedno z najbardziej bioróżnorodnych miejsc na Ziemi. Spotkanie z przyrodą, która od ponad 100 milionów lat toczy życie według własnych zasad sprawia, że czas naginany każdego dnia do granic możliwości wraca tutaj do swojej pierwotnej formy, pozwalając na doświadczenie prawdziwego spokoju. Kiedy pęd życia zaczyna wymykać się spod kontroli, a w głowie pojawia się myśl o zatrzymaniu na dłużej choć jednej chwili, najlepiej odnaleźć ją właśnie tutaj, daleko od domu, w zielonym klejnocie świata.

Wskazówki dotyczące wyjazdu na Borneo

  1. Owady żyjące na Borneo mają gdzieś, ile litrów muggi na siebie wylejesz. I tak przylecą i Cię pogryzą. A jeśli nie przylecą, to spadną na Ciebie z drzew, jak gatunek pijawki mieszkający na liściach i gałęziach.
  2. W Sandakan zjedz owoce morza w jednej z lokalnych restauracji znajdujących się w dzielnicy Sim Sim – domach na wodzie. Pamiętaj tylko, że ostre papryczki są tutaj naprawdę ostre. O poranku czekać będzie na Ciebie bardzo smutny widok – ton śmieci, które niesie ze sobą woda i wplątuje w drewniane filary domów.
  3. Aby dostać się do Brunei Darussalam, musisz wybrać samolot, prom lub autokar/bus. Nie przedostaniesz się wypożyczonym autem z Malezji do Brunei, gdyż ubezpieczenie żadnej wypożyczalni nie działa na terenie Brunei. Granicę można przekroczyć jedynie prywatnym autem mając odpowiednie dokumenty.
  4. Złapanie promu płynącego z Malezji do Brunei jest sporym wyzwaniem. Najpierw musisz dostać się na Labuan, który stanowi terytorium federalne Malezji. Dopiero tutaj znajdziesz prom płynący do Muary, skąd czeka Cię dalsza przeprawa taxi w kierunku Bandar Seri Begawan, stolicy kraju. Bilet powrotny na Labuan możesz kupić dopiero po wyjściu z promu, więc miej na uwadze, że jeśli wszystkie miejsca się wyprzedały, możesz utknąć w Brunei Darussalam na długo.
  5. W Brunei nic Ci nie grozi. Kraj jest bezpieczny, ludzie przemili, a jedzenie dobre i tanie. Podobnie jest w Malezji.

error: Content is protected !!