Mój artykuł dla Prestiż magazyn szczeciński 177 (grudzień 2023)
Na dalekiej północy, pośród drzew uginających się od ciężaru śniegu, krystalicznie czystych jezior skutych grubą warstwą lodu, gwiazd ukrytych za zielono-fioletową poświatą i głośnego śmiechu niezbyt wysokich elfów, odnalazłam krainę pełną magii. Fińska Laponia to miejsce, w którym spełniają się wszystkie zimowe pragnienia. To właśnie tutaj odkryłam, że podróż przez ośnieżony las w drewnianych saniach ciągniętych przez renifera to skryte marzenie nie tylko większości dzieci, ale także prawie wszystkich dorosłych.

Bajkowa Laponia przywitała mnie mrozem szczypiącym delikatnie w policzki, śniegiem skrzącym się jak brokat w promieniach zachodzącego słońca oraz sięgającymi zaledwie do pasa reniferami, których jest tutaj więcej, niż ludzi. Te futrzaste zwierzaki będące dla Saamów, czyli rdzennych mieszkańców Arktyki cennym źródłem mięsa, futra oraz niezastąpionym środkiem transportu są niezwykle płochliwymi i delikatnymi stworzeniami, a ich lśniące, czarne oczy zdradzają, że pomimo tysięcy lat spędzonych u boku człowieka, dzika natura tych niezwykłych zwierząt może dać o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Renifery, od dawna uważane wraz z mitycznymi elfami za pomocników świętego mikołaja, według świątecznych legend i opowieści miały ciągnąć sanie siwobrodego mężczyzny po niebie, docierając z prezentami w ciągu jednej nocy do wszystkich grzecznych dzieci na świecie. Za oficjalne miejsce zamieszkania tej wyjątkowej postaci uznano fińskie miasteczko Rovaniemi, gdzie znajduje się Wioska Świętego Mikołaja oraz umowna granica północnego koła podbiegunowego. Po obowiązkowym przeskoczeniu linii wyznaczającej początek Arktyki, zatrzymaniu się przy zagrodzie pełnej reniferów i sprawdzeniu, czy nie ma wśród nich Rudolfa czerwononosego, pokonaniu ośnieżonych ścieżek wijących się między kolorowymi chatkami pełnymi prezentów i słodyczy oraz otworzeniu ciężkich, drewnianych drzwi przyozdobionych biało-czerwonymi łakociami, wkroczyłam do świata magii bez granicy wieku.




Przywitała mnie gromada uśmiechniętych elfów ubranych w długie, wiszące czapki z małymi dzwoneczkami umieszczonymi w puchatych pomponach, a zapach korzennych przypraw zmieszany z przyjemną wonią pomarańczy wskazał drogę do tajemniczego korytarza, nad którym widniał napis „do Świętego Mikołaja”. Roześmiane elfy wprowadziły mnie do pomieszczenia i w ten oto sposób, w wieku 30 lat stanęłam oko w oko z legendarną postacią, która miała zostawiać dla mnie co roku prezenty pod choinką. Trochę zaskoczona wydusiłam z siebie zwyczajne „dzień dobry”, zupełnie się nie spodziewając, że Święty Mikołaj ze swojej lapońskiej chatki zacznie ze mną rozmawiać w ojczystym języku. Po krótkiej wymianie uprzejmości Mikołaj, który jak się później okazało mówi w 11 różnych językach, w tym po polsku, grzecznie się pożegnał, a ja wybiegłam z rumieńcami na twarzy, do dzisiaj wspominając z uśmiechem nasze spotkanie. Po wypiciu kubka gorącej czekolady – ulubionego napoju Mikołaja, nadeszła pora na zapoznanie się z jego reniferami oraz słynnym pojazdem. Drewniane sanie okryte zwierzęcym futrem i udekorowane czerwonymi wstążkami zwracały uwagę wszystkich odwiedzających wioskę Mikołaja osób, jednak największy uśmiech wywoływały zdecydowanie u dorosłych, którzy karmiąc nieśmiałe renifery ich ulubionym porostami, zdawali się zapominać o całym otaczającym ich świecie.



Równie niespotykanym środkiem transportu co zaprzęg świętego mikołaja jest zdecydowanie lodołamacz. Zbudowany w 1960 roku w Helsinkach lodołamacz Sampo, który zastąpił poprzednią jednostkę o tej samej nazwie, do 1987 roku pokonywał zamarzniętą Zatokę Botnicką oraz Zatokę Fińską, gdzie rozbijał grube warstwy lodu, umożliwiając innym statkom transport najróżniejszych dóbr na ważnych, morskich szlakach handlowych. Podróż nim pełna jest niezwykłych wrażeń, które rozpoczynają się wraz z wejściem na pokład. Kiedy lodołamacz powolnym tempem przebija się przez zamarzający lód, stal zaczyna wibrować, generując przeraźliwy hałas. Kruszone bez problemu fragmenty lodowej pokrywy z każdym pokonywanym metrem stawiają coraz mniejszy opór ogromnemu statkowi i tworzą za rufą rozległe pole kry. Pasażerom tej nietypowej podróży przydzielono wielkie, pomarańczowe kombinezony, które izolują od zimna oraz zapewniają wyporność. Dlaczego akurat wyporność? Ponieważ korzystając z okazji zatrzymania się na zamarzniętej zatoce z dala od brzegu i spacerowania wokół statku w najbardziej nieprawdopodobnej scenerii, na odważnych podróżników czeka możliwość wzięcia kąpieli tuż za rufą, tam, gdzie rozdrobniony lód pokornie przesuwa się na boki, odsłaniając przed wzrokiem śmiałków przeraźliwie zimną wodę.
Wraz z garstką innych zdeterminowanych pasażerów przyodzianych w pokraczne, jaskrawe skafandry unosiłam się na powierzchni wody, dzielnie znosząc chłód, od którego kombinezon nie był w stanie całkowicie mnie odizolować oraz obserwując statek z najdziwniejszej możliwej perspektywy. Przy gasnących promieniach słońca, które zimową porą pojawia się tutaj na mniej niż siedem godzin, wróciłam do Rovaniemi, by ubrać się w tak dużo warstw odzieży, jak to tylko możliwe i wyruszyć przed siebie, zostawiając daleko w tyle światła miasta. Kiedy ciemność spowiła Arktykę, a temperatura powietrza spadła do -30°C, dotarłam nad zupełnie zwyczajne, zamarznięte jezioro otoczone z każdej strony sosnowym lasem. Po kilku minutach nerwowego oczekiwania nagle pojawiła się ona – Aurora Borealis. Tak nieśmiała, a tak zachwycająco piękna. Początkowo górowała daleko nad drzewami, jednak powolnym ruchem zaczęła przesuwać się w moim kierunku. Błyszczała intensywną zielenią przecinaną gdzieniegdzie fioletowymi wstęgami, tańcząc frywolnie z milionem gwiazd na niebie. Gdy rozbłysła nad moją głową światłem tak intensywnym, że mogłam bez trudu dostrzec szczegóły otaczającego mnie krajobrazu, zgasła tak szybko jak się pojawiła, kończąc bez ostrzeżenia swój magiczny spektakl. Zorze polarne to niezwykłe zjawisko charakterystyczne dla obszarów znajdujących się za kołami podbiegunowymi, które od niepamiętnych czasów zachwyca każdego, kto miał szczęście doświadczyć uroku aurory. Indianie Chipewyan z dalekiej, kanadyjskiej północy wierzą, że iskry wytwarzane podczas głaskania futra karibu są podobne do zorzy polarnej, a światła mieniące się nocami na niebie to tak naprawdę duchy ich zmarłych przodków. W mitologii nordyckiej migoczące promienie zorzy były odbiciem blasku tarcz należących do Walkirii, dzielnych wojowniczek, które sprowadzały dusze wojowników poległych na polu bitwy, natomiast w Szwecji pokolorowane na zielono niebo traktowano jako zapowiedź nadchodzącego szczęścia.



W parku narodowym Pyhä-Luosto, głęboko w skalnych ścianach tworzących jedne z najstarszych gór na Ziemi, znajdują się drogocenne, fioletowe kamienie ukryte przed światem od milionów lat. Ametysty, bo o nich mowa, są tutaj wydobywane ręcznie, aby złoża lśniących minerałów nie zostały wyeksploatowane przy pomocy ciężkich maszyn w ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat. Po pokonaniu zasp otulających obsypane śniegiem drzewa dotarłam na wzgórze Lampivaara, gdzie wręczono mi mały młoteczek, szczoteczkę oraz dłuto, a miły Pan wskazał schody prowadzące do wnętrza góry i powiedział „idź, znajdź swój własny skarb”. Kiedy po kilku minutach ciągłego schodzenia dotarłam wreszcie do niewielkiej kopalni, moim oczom ukazała się grupa ludzi z dokładnie tymi samymi narzędziami, która z wielkim zaangażowaniem poszukiwała cennych kamieni. Nie zastanawiając się zbyt długo także i ja zaczęłam rozgarniać drobne fragmenty skał i już po kilku minutach, wśród piaskowo-beżowego kruszca zabłyszczał w świetle latarki sporych rozmiarów ametyst. Mała szczoteczka poszła w ruch i w ciągu krótkiej chwili stałam się dumną posiadaczką lśniącego intensywnym fioletem, własnoręcznie odnalezionego ametystu, który mogłam zabrać ze sobą. Wraz z porożem renifera, zdjęciem ze świętym mikołajem, lukrowanymi ciastkami w kształcie choinek, zielonym błyskiem zorzy polarnej i wspomnieniem spaceru po zamarzniętym morzu wróciłam do domu, nie będąc do końca pewną, czy to był tylko sen, czy naprawdę odnalazłam krainę magii.

Wskazówki dotyczące wyjazdu do Laponii
- Płynięcie lodołamaczem, z którego można wysiąść i pochodzić sobie po zamarzniętym morzu to doświadczenie nie do opisania. Po rejsie dostaje się nawet imienny dyplom!
- W fińskim lidlu jest naprawdę duży wybór gotowych posiłków. W szczególności polecam zupę łososiową.
- Jeśli chcesz zjeść najlepszego łososia w życiu, szukaj go w Rovaniemi, w wiosce Świętego Mikołaja. Niepozorny szałas z porożem renifera jako klamką do drzwi skrywa w sobie ognisko, na którym pieką się niewielkie kawałki ryby. Jestem pewna, że nigdzie na świecie nie ma smaczniejszego łososia. Kosztował 25 euro, ale jego smak jest wart co najmniej x4.
- Koniecznie odwiedź muzeum Arktikum – jest fantastyczne!
- Nie zdziw się, kiedy wypożyczysz auto na lotnisku, a ono będzie na Ciebie czekało z włączonym silnikiem – przy -30°C auta milkną tylko w nocy.
- Jeśli chcesz przywieźć na pamiątkę poroże renifera, żaden problem! To o dziwo dozwolony przedmiot w bagażu podręcznym…